sobota, 12 sierpnia 2023

Złoty potok (Luca-s) #2 + trochę prywaty

Kolejna dłuższa przerwa... 

Czerwiec i większość lipca były dla mnie totalnym maratonem w pracy (praca + praca po pracy + praca w domu po pracy itd...). W pewnym momencie jechałam już na oparach. O haftowaniu nie było mowy, bo szczerze to nie miałam ani czasu, ani ochoty. I chyba w końcu mój organizm powiedział stop i w dość nietypowy sposób usadził mnie na tyłku - we własnej łazience na mokrych płytkach rozjechałam się jak żaba na liściu nadrywając dość poważnie mięsień w prawej łydce. Od trzech tygodni leże więc praktycznie bez ruchu z nogą w gipsie od samych palców po kolano i modlę się po cichu, by wszystko skończyło się bez większego uszczerbku dla mojego funkcjonowania w przyszłości. W następnym tygodniu mam wizytę u ortopedy, więc dopiero wtedy dowiem się jakie będą dalsze etapy leczenia i przede wszystkim ile to jeszcze potrwa. Po cichu liczę, że będzie to raczej kilka niż kilkanaście tygodni...

Przechodząc zaś do tematu haftu, to jak wynika z tytułu posta zaprezentuje postępy na Luca-sie. Jakoś tak się złożyło, że akurat jego miałam pod ręką, więc jak już byłam w stanie skupić się na czymkolwiek innym niż ból (czyli od początku sierpnia), to chwyciłam za igłę. Dziennie stawiam po 250-350 krzyżyki, bo na więcej nie pozwala mi pozycja w której haftuję. A ze względu na konieczność trzymania tej nieszczęsnej nogi cały czas prosto na podwyższeniu (inaczej ból jest nie do wytrzymania) układam się do haftu połamana niczym paragraf. 

Dobra koniec wylewania żali, czas na foto. Wybaczcie, że takie brzydkie, ale obecnie pięknej sesji fotograficznej niestety nie dam rady wykonać. 

Tak wygląda wyhaftowana 1 z 9 stron wzoru:


Teraz powinno iść trochę szybciej, bo przede mną do zrobienia spory kawałek nieba a jak na razie był to najłatwiejszy fragment.

Pozdrawiam.